Podcast: Play in new window | Download
Subscribe: Apple Podcasts | RSS
Pracowita perfekcjonistka. Robiła karierę w firmach o rozbudowanej strukturze, starając się by wszytko robić idealnie. Tak samo podeszła do macierzyństwa. Przy okazji tworzenia perfekcyjnej rodziny i uczenia się jak być idealną matką została przedsiębiorcą. Aktualnie będąc na urlopie macierzyńskim sprzedaje ręcznie szyte turbany. Czy spodziewalibyście się, że droga do takiego biznesu prowadzi przez Londyńskie kluby w których bywała z Madonną i Red Hot Chilli Peppers?
Zapraszam.
Sylwię możecie znaleźć na instagramie na profilu osobistym:
https://www.instagram.com/p/BmsdsJDlT4-/?hl=pl&taken-by=mrs.luks
oraz na stronie turbanów:
https://www.instagram.com/p/BnzGMV5lsEO/?hl=pl&taken-by=looks_by_luks
Dla lubiących czytać przygotowałam transkrypcję.
Cześć Sylwia, cieszę się, że tu jesteś. Zajmujesz się branżą, którą mało znam. Odzieżowo- modową i mam nadzieję, że nam o niej opowiesz.
Dzięki za zaproszenie.
Kiedy się poznałyśmy, pracowałaś w korporacji.
Tak w Thomsons Reuters
Źle mówią o tym miejscu…
Myślę, że wszytko zależy od tego, na jakiego szefa się trafi. Można pracować w fajnej firmie, a jeśli osoby, z którymi się pracuje nie będą fajne to i tak praca wcale nie będzie fajna. Chyba każda korporacja ma złą sławę. Teraz korporacja jest synonimem zła i wiele osób na nią narzeka. Ja akurat trafiłam na świetnego szefa, który rozumiał work life balance. Chociaż w tamtych czasach, przed pojawieniem się dzieci dużo pracowałam. Jestem typem pracoholika i może dlatego szef mnie lubił, ale mimo wszystko pracowało mi się bardzo dobrze, mam dobre wspomnienia. Zresztą, cały czas jestem tam zatrudniona tylko przebywam na urlopie macierzyńskim.
Tak mi się właśnie wydawało, że byłaś taka „korpo girl”, która odnajduje się w tych strukturach i potrafi tam pracować i wspinać się po drabinie kariery…
Tak, jestem typem pracoholiczki i jeszcze, o zgrozo, perfekcjonistki. Tacy ludzie są w korporacjach doceniania. Tacy, którzy siedzą po godzinach i chcą mieć wszystko poukładane. Było to docenianie i powoli moja ścieżka kariery się rozwijała.
To była twoja pierwsza korporacyjna przygoda?
Tak, wcześniej w Polsce pracowałam dla firmy, która zajmowała się przetwarzaniem tworzyw sztucznych i sprzedażą maszyn do przetwórstwa, głównie reklamówek. Znalazłam się tam, tak samo, jak w Thomson Reuters, dlatego że mówię biegle po włosku. Maszyny, które ta firma sprzedawała były głównie włoskie i mieliśmy dużo kontaktów z włoskimi dystrybutorami. Pracowałam wtedy za bardzo śmieszną stawkę. To był rok 2007, wróciłam wtedy z zagranicy poszłam na spotkanie, na którym szef zapytał ile chciałabym zarabiać. Powiedziałam ze dwa tysiące i tyle dostałam, tyle że brutto. Dawało mi to 1410 zł na reke
…w 2007 można było chyba dostać i 900 na rękę …
Można, ale miałam bardzo dużo obowiązków, sprzedawałam maszyny, które były bardzo drogie…
Wiec byłaś handlowcem?
Po części tak, tłumaczyłam oferty włoskiego na polski. Wysyłaliśmy je do polskich klientów i jeśli ci się zdecydowali jechaliśmy z nimi do Włoch by zobaczyć maszyny, podpisywaliśmy umowy.
Interesujące jest to połączenie pracy w firmie związanej z plastikiem a twoim aktualnym zaangażowaniem w ekologie, oczyszczanie środowiska.
Tam się właśnie dużo dowiedziałam na temat ekologi, ponieważ sprzedawaliśmy zakłady do recyklingu, duże zakłady po 2 miliardy euro. Wtedy pojawiały się na rynku reklamówki biodegradowalne wiec to było miejsce, gdzie troszeczkę bardziej liznęłam tematu od strony technicznej.
Mówisz, że wróciłaś do polski, skąd wróciłaś?
Z Londynu
Dlaczego wraca się z Londynu, byłaś tam w tych czasach kiedy dużo się zarabiało …
Wyjechałam w 2003 roku po maturze, nie dostałam się na psychologie w Gdańsku. Było wtedy 38 osób na jedno miejsce, lista rezerwowych była bardzo długa. W tym czasie dostałam propozycje wyjazdu do Anglii. Pojechałam tam jeździć konno. Polska nie była wtedy w unii Europejskiej dostałam wizę OPR aby zajmować się dziećmi. Tak to wyglądało oficjalnie a tak naprawdę miałam się zajmować końmi. Zajmowałam się stajnią, ale dzieci też były mi podrzucane pod opiekę.
To była prywatna stadnina?
To była prywatna rodzina stadnina. Historia jest dość niesamowita, ponieważ trafiłam do Angielskiej rodziny arystokratycznej, która przez wiele lat mieszkała w Zimbabwe i tam prowadzili safari konne. Kiedy Mugab doszedł do władzy musieli wraz ze swoimi diamentami wrócić na wyspy. Jako że byli przyzwyczajeni do służby w Afryce postanowili, że taką służbę muszą mieć i później. Trochę wyglądało to tak, że chociaż teoretycznie miałam się zajmować końmi pod moją opiekę trafiły też dzieci i dom. Miałam wtedy osiemnaście lat wiec byłam bardzo młoda, ale wiele się od nich nauczyłam. Zobaczyłam dość ciekawy angielski świat, ponieważ u nich w domu odbywały się ciekawe spotkania z interesującymi ludźmi. Pracowałam dla niech przez osiem miesięcy. Po tym czasie siostra kobiety, u której pracowałam chyba zaczęła mi trochę współczuć. To był wielki dom gdzie wisiały piękne obrazy z piętnastego wieku, nie mogłam zapraszać gości. Mając osiemnaście lat i mieszkając na wsi trochę tęskniłam a życiem w mieście, imprezowaniem. Dostałam propozycje, aby przeprowadzić się do Londynu. Na pierwszy miesiąc dała mi lokum i dopóki nie znalazłam mieszkania mogłam mieszkać u niej.
Za granicę wyjechałam, aby zarobić na studia na SWPS-ie, to są bardzo kosztowne studia, na które mojej mamy nie było stać. Chciałam na nie zarobić sama i wrócić po roku, no ale nie wróciłam.
Londyn cię wciągną?
Totalnie wciągnął, Londyn był wtedy zupełnie innym miastem niż jest teraz.
Co tam się działo?
Ło! Co się działo w Londynie zostaje w Londynie. Dużo się imprezowało, pracowałam w wielu miejscach i zdobyłam dużo doświadczenia. Często klubowego barowego, ale gdzieś tam te moja kariera się rozwijała. Pracowałam w restauracji Gordona Ramseya na recepcji, a potem w sieci klubów pasza. Jest to bardzo znany klub na Ibizie i franczyzę na całym świecie. Ma takie logo z dwóch czereśni. Pracowałam za barem, a potem byłam menagerką.
To chyba duża rzecz, zostać menagerka takiego klubu?
Duża, zwłaszcza jeśli masz 21 lat a pod sobą ochronę składającą się z bardzo rosłych mężczyzn, którzy muszą cię szanować i respektować. Był to klub z muzyką elektroniczna wiec dużo tez było kontaktów z policją. W takich miejscach pojawiają się narkotyki. Sprzedawców trzeba wyłapywać …
I oddawać policji czy współpracować, bo trochę się boje, w którą stronę ta historia zmierza…SWPS jest drogi jakoś na niego trzeba zarobić 😉
haha, trzeba było ich przekazywać policji. O SWPS-ie już wtedy nie myślałam. Poszłam na psychologie w Londynie, ale szybko się okazało, że to nie jest to co chce robić w życiu i moje plany się zmieniły.
Ludzie mówią, że trudno jest pracować za granicą, że Polacy są gorzej traktowani. Nie miałaś takiego poczucia, że może powinnaś zostać przy podstawowych pracach a zostałaś menagerką? Skąd w tobie taka chęć zdobywania świata?
S; Moja mama od zawsze ze mną dużo jeździła. Kiedy miałam siedem lat wyjechałam do Niemiec. Moja mam poznała tam ojca mojego brata i tam zostałyśmy. Tak też liznęłam takiego dużego świata i uznałam, że nie chce mieszkać w małej miejscowości zwanej Braniewem wiec najpierw się przeprowadziłam do Olsztyna potem do Londynu a na koniec do trójmiasta. Trochę nie ma konsekwencji w tym powrocie, ale od zawsze byłam osobą, która chciała więcej. Na pewno pomógł fakt ze mój angielski był bardzo dobry, mało osób było w stanie zorientować, że jestem z polski. Często myśleli, że pochodzę z Australii. Tak się stało poniekąd tez za sprawa tych ludzi, u których mieszkałam w Tiverton. Oni poprawiali mnie na każdym kroku. Czy to mój akcent, czy błędy gramatyczne . Mimo tego ze strasznie nie to irytowało jestem teraz za to wdzięczna. Obcowanie z językiem przez te osiem m miesięcy z pięknym czystym angielski. Utrzymywałam też kontakt z ludźmi z zagranicy, tak naprawdę w Anglii nie trzymałam się z żadnymi polakami miałam chłopaka Włocha i przede wszystkim trzymałam się z włochami. Włosi bardzo sobie pomagają, żyją wręcz w komunie. We Włoszech, jeśli mamy restauracje włoską będą pracowali sami włosi. W tym klubie prace załatwiła mi właśnie jedna z moich włoskich koleżanek.
A: Skąd te umiejętności językowe, doszkoliłaś się w Anglii.
S; Uczyłam się od 6 roku życia, o dziwo nawet w takim małym Braniewie jej się to udało. W szkole miałam rosyjski, a kiedy wyjechaliśmy do niemiec nauczyłam się niemieckiego. Cały czas te trzy języki pozwoliły na to, że osłuchałam się z językami obcymi. Kiedy wyjechałam do Londynu i poznałam mojego ówczesnego chłopaka Włocha co w tym czasie mnie strasznie jarało, zagraniczny chłopak, on nie mówił za dużo po angielsku, ale też my wtedy zbyt wiele nie rozmawialiśmy 😀 Jeśli wiec chciałam mu cos wytłumaczyć siedziałam ze słownikiem Angielko-włoskim. On mieszkał w domu pełnym włochów wiec chcąc z nimi rozmawiać nie miałam wyjścia. Nauczyłam się kolejnego języka. To jest bardzo melodyjny język, łatwo się go nauczyć. Więc Włoskiego nauczyłam się w Londynie.
A: Ile czasu zajęła ci nauka włoskiego przy okazji włoskiego chłopaka
S; Po roku mówiłam bardzo przyzwoicie i zaczęłam pisać wiadomości po włosku. Nauczyłam się pisać czytając SMS-y od chłopaka. Nigdy nie chodziłam na żadne zajęcia. Dopiero po powrocie do polski kiedy zaczęłam pracować w tej firmie, o której już mówiłam dopiero tam miałam styczność z takim językiem w książkach czy dokumentach. Po trzech latach mówiłam już bardzo dobrze. Do dzisiaj zresztą utrzymuje kontakt z wieloma znajomymi z tego okresu i ten język wciąż dobrze znam. Pewnie nie tak dobrze, jak kiedyś, bo pojawiły się dzieci i więcej pracy wiec okazji do wycieczek nie ma tak dużo.
A: Znamy już twoją londyńską karierę. Od czasów wyjazdu do Anglii. Kiedy się poznałyśmy byłaś na tym etapie dynamicznej kariery strukturach korporacji. Minęło trochę czasu i stałaś się matką polką, której całe życie kręciło się wokół laktacji, gotowania zupek i pracują śpioszków. Ten czas nie trwał długo, bo chwile potem zostałaś przedsiębiorczynią i właścicielką rozpoznawalnej marki odzieżowej. To jest chyba najbardziej rozpoznawalna marka tworząca turbany. Jak się tworzy taki dobrze prosperujący biznes? Wiesz, wiele osób nie lubi pracy w korporacji i myśli, że jeśli zajdzie ciążę to na urlopie macierzyńskim rozwinie biznes „na boku”. Dzieci są jednak absorbujące i to rzadko się udaje…
S: tak, jest to bardzo trudne. Ja też miałam taki plan, chociaż lubiłam swoją pracę to wiedziałam, że jeśli urodzę dzieci tak zrobię. Chociaż na początku zarzekałam się ze szybko wrócę do pracy. W pierwszej ciąży pracowałam do szóstego miesiąca i chciałam tam wrócić. W międzyczasie jednak myślałam o własnym pomyśle na biznes. Taki pomysłów było w moim życiu dużo. Pracowałam jako organizatorka imprez, w branży eventowe. Nie tylko imprezy komercyjne, ale tez koncerty np. Red Hot Chilli Peppers. Madonna kręciła u nas swój teledysk były ciekawe imprezy. Pomyślałam, że może w Polsce da się takie biznes robić.
A: Byłaś w jednym pomieszczeniu z Madonną?
S: Byłam, to był teledysk, w którym jeżdżą na rolkach. Mieliśmy wtedy imprezy, które nazywały się roller disco, nawet chciałam taką imprezę zrobić w Polsce. Wylądowałam jednak w Trójmieście, pod kątem eventów jest to trudna lokalizacja. Myślałam nawet o tym, aby przenieść się do warszawy, ale mój mąż ma tutaj pracę jest bardzo lojalny wobec firmy i nie było takiej możliwości, chociaż bardzo nalegałam. W 2012 zorganizowałam nasz ślub. Jak na te czasy to było duże wydarzenie, ślub w stylu boho. Teraz to jest wszędzie, ale ja dużo rzeczy musiałam sprowadzać ze stanów zjednoczonych lub robić sama. Pomyślałam wiec o organizacji ślubów. To też jest pewnego rodzaju event. Zbadałam trójmiejski rynek i okazało się, że też trudno byłoby to robić na taką skalę.
A: Trzeba by iść na kompromisy.
S: Aby zorganizować taki ślub jak nasz i zapłacić komuś za organizacje to już są duże kwoty. W Trójmieście by się nie udało a jeśli miałabym gdzieś jeździć nie pogodziłabym tego z rolą matki, a nie tego chciałam. Kiedy pojawiły się dzieci oddałam się macierzyństwu. Jako że jestem perfekcjonistką to macierzyństwo potraktowałam bardzo poważnie. Założyłam sobie, że chcę być jak najlepszą mamą, chcę moje dzieci jak najlepiej wychować, aby były zdrowe, dobrze ubrane i zaopiekowanie. Dalej też myślałam o tym, co bym chciała robić a pomysł podsunęła mi koleżanka. Tak naprawdę turbany nigdy nie były pomysłem biznesowym. Będąc w pierwszej ciąży byliśmy w Meksyku w kubańskiej restauracji. Tam były dziewczynki, które miały na głowach turbany, bo tam takie się nosi. Kiedy to zobaczyłam od razu wiedziałam, że kiedy będę miała córkę koniecznie będę chciała, aby moja córka taki turban miała. Wtedy byłam w ciąży z chłopcem. Dwa lata później, kiedy byłam znowu w ciąży i wiedziałam już, że to będzie dziewczynka i zanim narodziła zaczęłam szukać stylizacji, inspiracji i turbanów. Z pomocą przyszła mi teściowa, która jest krawcową i szyła ubranka dla dzieci. Poprosiłam ja by pomogła mi taki turban stworzyć i razem uszyłyśmy dwa turbany dla córki. Od tamtej pory ciągle ktoś mnie się pytał skąd mam takie cudne turbany i czy mogłabym dla niego też uszyć. Po kilku miesiącach przyjechała do mnie koleżanka i powiedziała, że skoro ciągle ktoś się o te turbany pyta może powinnam je szyć i sprzedawać. Pytałam wtedy, czy zgłupiała, bo pomysł, aby szyć turbany wydawał mi się szalony. Prowadziłam wtedy konto na instagramie i tam też ludzie ciągle namawiali mnie do szycia. Zaryzykowałam, poszłam do sklepu i kupiłam kilka kolorów materiału. Razem z teściową uszyłyśmy sześć czy osiem nowych kolorów. Dostałam około 20 wiadomości od dziewczyn z pytaniem, czy dla niech tez uszyje.
A: Brakuje mi jednego elementu tej historii. Powiedziałaś, że pokazywałaś turbany na instaramie i na nim prężnie działasz. Skąd ten pomysł aby prowadzić publiczne konto na instagramie? Miałaś już wtedy duża publiczność. Problemem biznesów jest to, że nie mają odbiorców a ty już miałaś zebraną grupę zainteresowanych turbanami.
S: tak, muszę więc wrócić do jeszcze jednego mojego pomysłu na biznes. Kiedy urodził się Teo wzięłam sobie za punkt honoru aby go zdrowo odżywiać. Jak już mówiłaś, jestem trochę eko świrką. Nie chcialam aby jadł tego, co je większość dzieci, czyli nagetsy i frytki. Od małego mu gotowałam wymyślne potrawy. To nie było proste, bo Teo miał kilka alergii i musiałam się nagimnastykować aby ugotować coś, co będzie mógł i chciał jeść. W szkole rodzina poznałam Angelinę, z która miała podobne podejście i razem założyłyśmy bloga kulinarnego. Trudno było się przebić. Robiłyśmy ładne zdjęcia, ale szło nam to bardzo powoli, ale miałyśmy dobry odzew. Jest taka autorka Anabel Karmel, która napisała książkę kucharską. Co prawda jej przepisy było trzeba zmieniać przez alergie naszych dzieci, ale i ona lubiła nasze zdjęcia na instagramie. Była to informacja, że robimy cos dobrze. Nie zamieniał się to niestety w rzesze folowersów. Nie wiedziałyśmy też jak to przekuć na biznes. Pewnie musiałybyśmy cos reklamować, ale tez nie byłyśmy pewne co. Zaczęłam zauważać że jeśli wrzucam zdjęcia siebie czy to zdjęcia z ciążowym brzuchem odzew był dużo lepszy. Zrozumiałam wiec, że trzeba do tego podchodzić lifestylowo. Co z tego, że pokażę zdjęcie fajnie przygotowanej owsianki skoro nikt nie uwierzy, że moje dzieci ją zjedzą tak długo, jak nie zobaczą jedzącego, ubrudzonego dziecka. Angelina nie chciała pokazać swojego dziecka więc nasze drogi się rozeszły. Kiedy postanowiłam podejść lifestylowo to otworzyłam moje konto prywatne. Wiedziałam, że muszę pokazywać cos więcej, napisać cos o sobie i tak zebrałam trochę ludzi, którzy tez mieli dzieci miałam też grupę osób, która będzie chciała kupić turbany.
A: to jest fajne podejscie jeśli wiesz, że cos będziesz robić w sieci nawet jeśli nie wiesz co to będzie warto już zbierać grupę zainteresowanych ludzi.
S: tak, była sytuacja, kiedy instagram zajmował mi więcej czasu, ponieważ pisałam długie posty i rozmawiałam z ludźmi, mąż pytał, po co ja to robie. Powiedziałam mu wtedy, że jeszcze nie wiem, ale buduję swoja społeczność wokół siebie.
A: Sprzedałaś pierwsze turbany przez instagram bez strony internetowej bez ludzi od budowania infrastruktury.
S; ten mój sukces jest składowa wielu czynników i to nigdy nie udałoby sie gdyby nie mój mąż, który bardzo mnie wspiera i kiedy widział, ile czasu mi to zajmuje i że nie umiem zbudować sklepu po prostu mi w tym pomógł. Probowaliśmy ze sklepem na facebooku, ponieważ była taka opcja, ale to było czasochłonne i mój mąż za punk honoru sobie przyjął, że ten sklep postawi. Zrobił to na bazie szablonu więc było to prostsze.
A: I działałaś. Jesteście też szalenie ładną i fotogeniczną rodziną.
S: tak. Zarówno mąż, jak i córka jest częścią tego biznesu. Mia jest Słodziakiem i cokolwiek nie założy wygląda ślicznie i to się sprzedaje A; Spotykasz się z zarzutami, że wykorzystujesz dziecko do promocji i zamęczasz zdjęciami…
S; Pewnie, że tak. Ludzie krytykują, że pokazuję wszytko. Tak im się wydaje. Widzą pięć minut instastory i wydaje im się, że zobaczyli cały dzień. To jest jedynie wycinek, to co chcę im pokazać.
A: Nagrywasz instastory, to się przekłada na markę i rozwój firmy?
S: Prowadzę dwa profile. Jeden z turbanami a drugi osobisty, który też można śledzić. Od początku wiedziałam, że nie każdego będą interesowały turbany. Nie chciałam zaśmiecać mojego profilu reklamami turbanów, ale one gdzieś się przewijają. Zdarza się jednak, że ktoś do mnie pisze z pytaniem, gdzie taki turban można kupić. Poznaję przez swoje prywatne konto ludzi, z którymi współpracuję później z turbanami.
A; Jak sobie radzisz z krytyką?
S: Jeśli ktoś mówi, że wykorzystuje dzieci to wiesz, to jest tak, że jeśli Mia nie chce robić zdjęć źle się czuje to ich nie robimy. Myślę, że to, co robię ma na celu dobro nas wszystkich i jeśli w przyszłości będę z Mią na ten temat rozmawiać to ona to zrozumie. Takie mamy priorytety i tak je wychowujemy, że mam nadzieje, że to zrozumieją.
A: wchodzisz w polemikę z tymi ludźmi, którzy cię krytykują?
S; Kiedyś wchodziła, ale okazało się ze większość tych ludzi nie jest nastawiona na dyskusje a mają swoje racje, których się trzymają i tylko traciłam czas i energie przez takie dyskusje. Staram się tego nie robić. Czasem mi się zdarza, ale raczej nie. Czasem nawet ludzi, którzy coś skomentują i wtedy jak najbardziej z nimi rozmawiam.
A: Po tym, jak rozkręciłaś sprzedaż turbanów zaczęłaś je rozdawać. Dwa tygodnie temu byłyśmy w Szczecinie gdzie organizowałaś warsztaty wiązania chust w szpitalu onkologicznym. Rozdawałaś też tam turbany. Jak to się zaczęło?
S: najpierw uszyłam dla siebie turban i kiedy mamy na instagramie to zobaczyły też taki chciały. Zaczęłam wiec szyć turbany w rozmiarach przeznaczonych dla dorosłych. Zgłaszały się do mnie kobiety po chemii, które traciły włosy i chciały taki turban zamówić. Od dawna śledziłam poczynania marek takich jak Toms i bardzo mi się podobały ich działania polegające na tym, ze sprzedając jedną parę drugą fundują potrzebującym. Nie miałam też serca sprzedawać tych turbanów chorym wiedząc, z jakimi kosztami wiąże się sama chemioterapia, leczenie, suplementacja, rehabilitacja.
Postanowiłam więc rozdać trochę turbanów za darmo. Zaczęłam wiec rozmawiać z mężem aby wspomóc te osoby też finansowo. Odezwałam się do amazonek, ale otrzymałam i informacje, że muszą to przemyśleć i prezewdyskutować na walnym zgromadzeniu. Nie chciałam czekać a działać. W międzyczasie ilość pytań o turbany dla chorujących kobiet. Koleżanka zapytała mnie wtedy, dlaczego chcę przekazać pieniądze skoro kobiety potrzebują turbanów i to je powinnam rozdawać. Otrzymałam wtedy kontakt do Ani ze stowarzyszenia niebieski Motyl. Ania zadziałała błyskawiczne, dodała mnie do grupy na facebooku gdzie zebrałam kontakty do osób, które turbanów potrzebowały i od tego czasu przeznaczam 10% zysków na stowarzyszenie. Najpierw rozdawałam je przez forum, ale dziewczyny widziały, że wiąże sobie turbany na głowie i zostałam zapytana o poprowadzenie warsztatów z wiązania. W marcu byłam wic w Kielcach i tam też trafiły turbany. Takich turbanów będzie coraz więcej.
A: dokąd zmierzasz ze swoja firma
S; Będę zwiększała asortyment, być może pojawią się tez jakieś ubrania. Powiem szczerze, że popularność turbanów mnie trochę przerosła. Co prawda pracowałam na to bardzo ciężko, wiele turbanów wysłałam do znanych osób, pracowałam nad promocją. To zaskoczyło. Pod względem ilości pracy mnie to przerosło, bo mam dwójkę dzieci, z czego jedno jest cały czas ze mną w domu. Musiałam więc wszytko poukładać, zanim zabiorę się za kolejne produkty. Zdaję sobie sprawę, że każdy produkt ma swój life span, chociaż w przypadku turbanów dziecięcych raczej to nakrycie głowy już pozostanie. To jest produkt, który jest ładni i wygodny, przez co sam się broni. Nie ma szwów więc nigdzie nie ugniata, drapowanie trzyma go tak, że nie spada na oczy. Jeśli chodzi o turbany kobiece jestem świadoma, że trendy się zmieniają i kobiety przestaną je nosić. Dlatego pracuję nad innymi produktami i mam nadzieję, że uda się to szybko.
A; Dzięki, że przyszłaś i opowiedziałaś o przemyślanym kobiecym biznesie, który jest spójny z tym, kim jesteś i jaka jesteś.
S: W kwestii spójności z pewności wiele osób docenia ze wiedza od kogo kupuje produkt, znają mnie i widza back stage.