52 – Maciej Filipkowski o poszukiwaniu jednorożców czyli od kariery w korporacji do jednego z największych aniołów biznesu w Polsce.

Maciej Filipkowski  przez ponad dziesięć lat pracował w Dell gdzie przespacerował się po stopniach kariery zawodowej zaczynając od stanowiska Consumer Sales Manager, by w ciągu dziesięciu lat zostać Executive Direktor for CEE & CIS. Na pewien czas zatrzymał się w Samsung electronic jako Vice President. W tym czasie mieszkał w Stanach, Szwajceri, Francji oraz Słowacji.

W wieku 46 lat zrealizował swój plan, by przejść na emeryturę. Od tego czasu inwestuje w firmy oraz startupy. W swoim portfelu inwestycyjnym ma już kilkadziesiąt inwestycji i wciąż się rozwija.

Czas, który odzyskał rezygnując z etatowej pracy, już niebawem wykorzysta nagrywając swój własny podcast. Aby otrzymać informacje o premierowym odcinku podcastu „Zaprojektuj swoje życie” zapisz się na mój newsletter lub obserwuj fp

 

Możecie również śledzić kanał

https://youtu.be/MStiv1qz7DY

Transkrypcja podcastu:

Moim gościem, tak jak mówiłam, jest Maciej Filipkowski i będziemy rozmawiać o wielu rzeczach. Jeszcze nie wiem o czym tak naprawdę, ale na pewno będzie znowu o start-upach, ponieważ poznaliśmy się przy okazji tego, jak nagrałam odcinek z Michałem Jaskólskim, wtedy się do mnie odezwałeś.

Maciej Filipkowski: Tak.

Ponieważ też ze start-upami jesteś związany i dziś porozmawiamy sobie o Twojej ścieżce kariery i pracy, ponieważ dużo rzeczy zrobiłeś. To prawdopodobnie będzie pierwszy odcinek drugiego sezonu podcastu i nagrywamy to w styczniu i teraz obchodzę rocznicę śmierci dziadka właśnie. Dziadek jak umarł był w Twoim wieku. A Ty się widzę rozkręcasz dopiero. Czy już jesteś emerytem? Jak się czujesz? Po której stronie?

Maciej Filipkowski: Ja się czuję zarówno emerytem, jak i rozkręcającym się emerytem, to jest chyba właściwe, aczkolwiek jak mówię “emerytem”, to wszyscy się ze mnie śmieją, bo wiedzą jak dużo rzeczy robię. Ja myślę, że jestem bardziej osobą, która spowodowała, że jest niezależna finansowo i może się angażować w takie projekty, które mnie interesują i dzięki którym mogę się czegoś nauczyć, bo uczenie się ciągle jest najważniejszą rzeczą, jaka mnie napędza.

A nie interesowało Cię zostanie rentierem? Nie robienie tych rzeczy, tylko ustawienie się w taki sposób, żeby nic nie robić i utrzymywać się z jakichś inwestycji?

Maciej Filipkowski: Próbowałem kiedyś nic nie robić, to jest strasznie nudne.

Nie udało się? A jak długo testowałeś?

Maciej Filipkowski: Chyba pół roku. Muszę powiedzieć, że nic nie robienie jest naprawdę strasznie nudne.

To może zacznijmy od początku, ponieważ w 1991 roku sprzedałeś pierwszy telefon, to było dawno temu i to był początek Twojej kariery.

Maciej Filipkowski: Maciej Filipkowski: O Jezu, to było bardzo dawno temu. Czy to był początek mojej kariery? Nie, nie. Ja jestem w ogóle z Trójmiasta, więc jak tutaj szedłem, przypominałem sobie dawne czasy, moje przedszkole jest rzut beretem stąd. Pierwszą firmę próbowałem założyć w 89 czy 90 roku w Polsce, próbowaliśmy zrobić wydawnictwo i wydawać taki komiks bazowany na heavy metalu czy taki dla dorosłych osób czytających komiksy. Zebrałem ludzi, miałem wszystko, miałem 1000 dolarów do zainwestowania. Przypominam – 89 rok, 1000 dolarów to tak z milion złotych, albo i więcej i to ruszyliśmy. Może nie byłoby Pruszyński i S-ka, tylko Filipkowski i S-ka, ale mój ojciec zwinął rodzinę i wyjechaliśmy, a w latach 80., 87-88 miałem taki booklegowy biznes, nagrywałem CD na kasety. Miałem największą kolekcję w Trójmieście, możliwości przegrywania, bo udało mi się wszystkie wypożyczalnie CD włączyć do mojego networku i nagrywać. Miałem pierwszy multilevel marketing w ten sposób. Najpierw w ogólniaku, a potem na studiach znajomi za ileś nagrań, które przynieśli za pieniądze, dostawali nagranie za darmo. Taki typowy MLM. A pierwszy telefon tak, w 90 roku pojechałem do Stanów, zaczynałem pracę w sieci detalicznej i komórki były jedną z takich pierwszych rzeczy, które zaczęliśmy sprzedawać. Bardzo mi się to spodobało. W 91 roku o komórkach jeszcze nikt nie myślał. Takie dość duże były.

Ale do tych Stanów trafiłeś, dlatego, że Twój ojciec zwinął rodzinę i tam wylądowaliście. Ty się cieszyłeś z tego?

Maciej Filipkowski: Tak, ja całe życie chciałem wyjechać do Stanów. Przypominam, że ja się wychowałem w komunistycznej Polsce. Wyjechanie z Polski było marzeniem wielu. Ja staram się nie mieć obaw w życiu. Boimy się rzeczy, których nie znamy, a jak je poznamy zaczyna się okazywać, że tak źle nie jest. To był pierwszy rok, kiedy miałem bardzo skonkretyzowany plan do momentu wyjazdu gdzieś. Jak to osiągnąłem usiadłem i powiedziałem: “O Boże i co teraz?”. Muszę powiedzieć, że zajęło mi to ze 3 lata, żeby się rozejrzeć. I ze dwa razy miałem jeszcze taką sytuację w życiu, że docierałem do takiego celu, na który bardzo długo pracowałem, latami czy dekadami i co dalej? Taka sytuacja stała się też w 2015 roku, kiedy postanowiłem, że przejdę na to, co nazywasz “emeryturą”, czyli przestanę pracować w korporacjach i zacznę być na swoim i właśnie próbowałem robić nic i to się okazało straszne.

Czyli tak naprawdę na początku, poza tym epizodem komiksowym, byłeś już w nowych technologiach, no bo wtedy nie było chyba nic nowotechnologicznego?

Maciej Filipkowski: Byłem bardziej w detalu wtedy, sprzedawałem detalicznie. Taka sieć w Stanach, nazywała się RadioShack, nie ma chyba odpowiednika w Polsce, taka Żabka elektroniki. Ale jak ktoś ogląda, młody Sheldon chodzi tam do tego RadioShack i to można sobie obejrzeć jak to wyglądało, więc to było bardzo ciekawe. Ale tak, stykałem się z nową techniką, miałem pierwszego PalmPilota, miałem Apple Newtona i tak dalej. Takie rzeczy, które wtedy były szaleństwem.

I w którą stronę wtedy szedłeś? W stronę sprzedaży czy technologii?

Ja studiowałem. Ta praca była po to, żeby pomóc mi się utrzymać na studiach i to było w tygodniu i w niektóre weekendy. W weekendy byłem również barmanem, więc dorabiałem. Studia w Stanach są płatne, co bardzo mocno wyrabia ducha walki, bo był taki moment, kiedy miałem jeden dzień wolny w miesiącu. To była co któraś tam niedziela, bo miałem albo gigi barmańskie, albo pracę w sklepie, albo zajęcia na studiach i tylko szukałem takich przerw po parę godzin między studiami a pracą, żeby ubrać rolki i pojeździć po parku na przykład. Takie fajne wspomnienia są z tego, a tak to człowiek zasuwał non stop. W pewnym momencie, też poniekąd z uwagi na sytuację rodzinną, postanowiłem wrócić do Polski. To był 98 rok i stwierdziłem, że to jest taki dobry moment, bo można było to, co nauczyłem się w Stanach tutaj przekuć, to było tuż przed kryzysem rosyjskim, więc roboty było kupę. Trzy miesiące później, to był pierwszy taki kryzys w Polsce, gdzie ludzie od 8 lat zawsze znajdowali pracę, nie było problemu, nagle to się zatrzymało. To było ciekawe, ja wszedłem z taką siecią amerykańską Blockbuster Video, która robiła wypożyczalnie wideo. To niestety nie do końca wyszło. Dawno temu, wtedy jeszcze wypożyczało się kasety i DVD. Ale kasety nawet. To przetrwało z 18 miesięcy czy 2 lata, ja tam byłem z 18 miesięcy. Odpowiadałem za produkt, za marketing. Ale generalnie zauważyłem, że zarządzanie sprzedażą, ale generalnie zarządzanie jest tym, co robię bardzo dobrze. Robiłem studia z International Affairs, ciężko powiedzieć na nasze, chyba “handel zagraniczny” to by się w Polsce nazywało. Chciałem iść na HZ na uniwerku, ale rodzice powiedzieli, że muszę iść na polibudę, więc nawet mam 2 lata Politechniki Gdańskiej za sobą, informatyki. Programowałem dawno temu.

To ile miałeś lat, jak wyjechaliście do Stanów? Bo studiowałeś w Stanach?

Maciej Filipkowski: 19? 20?

I potem wróciłeś tu i jeszcze tutaj trafiłeś na studia?

Maciej Filipkowski: Nie, nie studiowałem jeszcze w Polsce, znaczy poza tymi 2 latami. Nawet próbowałem na SGH pójść na doktorat, ale zostałem odrzucony, ponieważ stwierdzono, że moje papiery nie są wystarczająco dobre. Uczelnia, którą skończyłem, INSEAD, jest pierwszą czy drugą najlepszą uczelnią biznesową na świecie, a dla SGH to było za mało.

Bywa i tak.

Maciej Filipkowski: Wróciłem w 98 roku, z taką opcją, że właśnie pójdę do Francji na studia. Ale potrzebowałem parę lat jeszcze, bo trzeba było mieć doświadczenie zawodowe z kilku krajów. Miałem Stany, chciałem 2 lata popracować w Polsce z tym Blockbusterem, to się zwaliło, więc potem poszedłem do dystrybutora Disney’a i sprzedawaliśmy kasety, wynajmowaliśmy je, dystrybucja kinowa, dużo rzeczy się działo wokół tego. Generalnie miałem taki 3-letni epizod wokół filmów, co opowiadałem przyjacielowi, że kiedyś uwielbiałem filmy, zresztą dalej bardzo je lubię, ale zabiłem swoje hobby. Bo żeby być człowiekiem od produktu w wypożyczalni wideo, która kupuje 40-50 tytułów miesięcznie, to trzeba obejrzeć 100-200 tytułów miesięcznie, żeby wybrać te dobre. Większość oglądało się tak na szybko i w ten sposób po jakimś czasie ma się dosyć filmów. Ja w ten sposób zabiłem hobby. Pamiętam, że jak z tym skończyłem, to chyba ze 2 lata nie oglądałem żadnych filmów, poza takimi hitami. Na przykład nigdy nie obejrzałem “Titanica” do tej pory. Chyba nigdy nie obejrzę. Jest parę takich filmów, których w ogóle nie mam ochoty obejrzeć. To jest taki okres, późne lata 90., gdzie byłem mocno zmęczony.

Chciałam się jeszcze dopytać – powiedziałeś, że ta pierwsza wypożyczalnia nie wyszła, a z drugiej strony mówisz, że odkryłeś, że jesteś całkiem niezły w zarządzaniu. To jakoś nie podważyło tej Twojej wiary?

Maciej Filipkowski: Ale to było w następnym, to było w Disney’u. Bo w Disney’u dostałem zespół handlowy, to nawet nie był Disney, to był dystrybutor Disney’a i innych: Foxa i Lucas Filmu i tak dalej. Dostałem tam jakąś rólkę. Ta firma nazywała się Gemini Video, która miała licencję Blockbustera w Polsce. I wiedziałem, że coś jest nie halo, bo byłem po tej stronie zakupowej i zauważyłem, że przestałem płacić faktury za te rzeczy, które dostajemy. I mówię: „Ten biznes zaraz zbańczy”. Więc poszedłem do jednego z największych dystrybutorów wtedy, a wiedziałem, że tam szef sprzedaży właśnie odszedł, mówię: „Może ja bym wskoczył na to stanowisko?”, więc ten właściciel bardzo się ucieszył, taki Hindus. Zabrał mnie i taką jeszcze dziewczynę z Makro i tam pracowaliśmy przez jakiś czas razem, ona odeszła i odziedziczyłem tam kilkunastoosobowy zespół handlowy, który praktycznie w pół roku czy w rok ustawiłem tak, że to była bardzo dobrze działająca maszynka. Ja bardzo lubię wejść w biznes i poustawiać. Po jakimś czasie to samo działa i to zwalnia dużo mojego czasu na robienie innych ciekawych rzeczy.

Ale robisz też inne ciekawe rzeczy czy już zaczynasz szukać czegoś nowego?

Maciej Filipkowski: Wtedy wiedziałem, że chcę iść na studia, że chcę zrobić MBA na INSEAD, więc na tym się skupiałem, bo tam trzeba było jakiś egzamin zrobić, coś tam. To mi zajęło pół roku, przygotowanie aplikacji na te studia to było dość duże wyzwanie dla mnie. Bo to trzeba było zdobyć list polecający od 3 osób i tak dalej. Ale to była ta rzecz, na której się skupiałem, a generalnie jak się coś ustawi, to robię coś co jest interesujące, zazwyczaj również pomagające tej firmie, w której pracuję czy temu biznesowi, na którym akurat się skupiam.

A skąd pomysł, że koniecznie musisz iść na MBA, skoro tutaj wszystko dobrze szło, rozwijało się. Nie chciałeś tego porzucić i dalej sobie tutaj rozwijać? To jest jednak takie ryzyko, żeby zostawić to, co dobrze idzie i pojechać robić MBA?

Maciej Filipkowski: Nie uważam, żeby to było ryzyko, to jest takie wykupienie losu na loterii, gdzie masz prawdopodobieństwo wygrania 80 czy 90%. To nie jest ryzyko, te 10% istnieje, ale to nie jest tak, jak kupujemy lotka i mamy tam 1 na chyba 17 milionów czy 170 milionów szans, że coś wygramy. Tutaj mamy dość dużą szansę. Ja mam taką teorię półek, że jesteśmy na jakichś półkach, coraz lepiej się na nich czujemy, ale nad nami w życiu są półki czy wiedzy, czy statusu, czy pieniędzy, na które warto się wspiąć. Proces wspinania się jest mozolny i trudny, ale na te półki warto wejść. Skończenie dobrej uczelni jest taką rzeczą czy zostanie zarządzającym jakiejś wielkiej firmy, a nie tylko członkiem zarządu. To są olbrzymie pozycje tak czy siak. I to mi udowodniło, pamiętam, to był 2001 rok, tuż po tym jak pierwsza bańka Internetowa pękła i w 2000 roku każdy absolwent INSEAD’u miał tam 7-8 ofert pracy. W 2002 roku co trzeci absolwent miał 1 ofertę pracy. A ja miałem 3. Przy czym ja podszedłem do tego bardzo systematycznie, miałem 148 rozmów o pracę, miałem Exela, który to wszystko pilnował. Przez wideo – rozmowa o pracę przez wideo w 2002 roku to był szczyt technologii. Ja pamiętam, że biegałem po szkole wtedy i się jeszcze z kablem sieciowym i laptopem biegało, bo nie było Wi-Fi. Mój przyjaciel Waldek powiedział mi: „Słuchaj, jest taka przeglądarka, lepiej się szuka, nazywa się Google, może byś spróbował?”. Pamiętam dokładnie to miejsce, w którym siedziałem tam przy stoliku i powiedziałem: „O, to nawet fajnie działa.” Także to są rzeczy, które ja pamiętam jak się tworzyły. To oznacza również, że trochę jestem stary. Nagrywamy na SM58, ostatnio sprawdziłem, że ten mikrofon został zrobiony w tym samym roku, w którym ja się urodziłem. Nagrywam na czymś, co jest moim rówieśnikiem. Jeśli chodzi o technologię, bo produkcja to jest dla mnie… Więc jak się wejdzie na tą półkę wyższą, to trzeba potem umieć na niej stać i się poruszać. Ja miałem taki moment, że poszedłem na rozmowę do Eli Lilly, z której zresztą dostałem ofertę pracy, której nie przyjąłem. Rozmawiałem z prezesem na Polskę, do Pharmy wtedy chciałem iść. I on mówi: “Wiesz co, ja nie będę sprawdzał Twoich kompetencji, bo to już szkoła sprawdziła, tylko ja chcę zobaczyć czy Ty pasujesz do tego zespołu”. To była pierwsza w życiu moja rozmowa taka o pracę, gdzie ktoś się nie pytał czy potrafię to czy tamto, czy mam takie doświadczenia, tylko po prostu jaki mam charakter, jaką jestem osobą i czy będę pasować do tego, jaką kulturę organizacyjną chcą zrobić. Ja wtedy wyszedłem i powiedziałem: „Woow.”

A gdzie się tego nauczyłeś? Bo któryś raz już mówisz, że tą propozycję odrzuciłeś. Gdzieś tam ryzykowałeś? Skąd to się bierze, że umiesz odrzucać propozycje? Gdyż dużo osób ma taką tendencję, że w momencie, w którym dostają pozytywną informację zwrotną w procesie rekrutacji, to już czują taką olbrzymią presję, że może w następnym się nie uda, że może to jest ostatnia szansa i trzeba to wziąć. I biorą często taką pierwszą ofertę, która nie jest najlepsza, bo pierwsze często nie są najlepsze, tylko po prostu najprostsze. A Ty umiesz zrobić to w taki sposób, żeby na to się nie zdecydować i to pracowałeś nad tym? Tak masz? Taki się urodziłeś?

Podoba Ci się ten odcinek? Chcesz posłuchać więcej inspirujących rozmów o IT? Posłuchaj odcinka z Michałem Jaskólskim.

Maciej Filipkowski: Wiesz, jak podchodzisz do procesu poważnie i szukasz pracy długo i systematycznie, wiesz jakie oferty pracy są, to zdajesz sobie sprawę, co ten rynek jest w stanie ci dać: jak interesującą pracę, za ile pieniędzy, w jakim kraju i tak dalej. Nas chyba było 7 albo 8 z Polski. To był jeden z większych naborów, bo normalnie na INSEAD-ie 3-4 osoby z Polski są, czasem 2 na rocznikach. Więc to było dużo i ja pamiętam, że wszyscy chcieli dostać robotę poza Polską, a ja byłem jedynym, który chciał dostać w Polsce. A na koniec wylądowałem w Szwajcarii, a wszyscy wylądowali w Polsce, to też było ciekawe. To troszeczkę, jak z pójściem do sklepu, widzisz 3 rodzaje makaronu, zastanawiasz się który chcesz kupić, ten jest bio, ten jest smakowy, ten jest jakiś z półki i stać cię na wszystko i zastanawiasz się co by do ciebie pasowało. Jeśli rozumiesz te wybory, które życie ci daje i nie spieszysz się z podjęciem decyzji, ale też za długo nie czekasz, bo ktoś te makarony z półki może sprzątnąć, to jesteś w stanie zrobić taki wybór. Eli Lilly było ofertą, ja pamiętam dlaczego nie wziąłem tej roboty. Po pierwsze kasa była wtedy trochę mniejsza niż ja myślałem, że dostanę, ale to było mało ważne, a siedziałem z facetem z HR-u, pytałem jak się będzie rozwijała kariera w tej firmie i on powiedział: “No wiesz, 2 lata musisz popracować żeby się nauczyć, potem 2 lata musisz popracować, żeby odrobić to, żeby oddać i po 4 latach możesz zmienić stanowisko”. I ja stwierdziłem, że tempo pracy nie jest takie, jakbym chciał. Rozmawiałem z Polpharmą wtedy i też była dyskusja, było o sprzedaży aspiryny na tony i to było powiedziane: “O, mamy klienta z Izraela, to fajnie”. Mówię: “To świetnie, jak klient jest zainteresowany, to kiedy kupi?”. “To tak za 3-4 lata”. “Ale jak to?”. “No bo wiesz, oni to muszą wysłać na badania, potem to trzeba wsadzić na półkę i musi wyleżakować ten produkt, musi się zepsuć, bo oni muszą zrobić z tego tabletki i zobaczyć czy działa, to wszystko jest regulowane”. I ja mówię, że to nie jest moje tempo. Najciekawsze jest to, że ja w ogóle nie chciałem iść do IT do pracy. To znaczy chciałem-nie chciałem. Nie zastanawiałem się nad tym. Wtedy Pharma, jeszcze przed tymi wszystkimi kryzysami, że łapówki na promach rozdawali itd. Ale ja już byłem po tylu rozmowach o pracę, że jak Dell przyszedł, to ja zacząłem rozumieć po pierwsze jak świetnie poprowadzić tę rozmowę, bo miałem doświadczenie z grubych kilkudziesięciu rozmów w różnych formatach, po drugie wiedziałem już czego chcę.

Ale męcząc dalej to pytanie, jak zbudowałeś sobie taką pewność, że stać Cię na te wszystkie makarony?

Maciej Filipkowski: Ale wszystkich na to stać. To jest pytanie: “Czego innego nie weźmiesz w życiu?”. To jest kwestia wyborów, których dokonujemy. Każdy z nas może mieć Porsche, tylko pewnie co poniektórzy nie będą mieć wtedy gdzie mieszkać, a niektórzy mają 10 Porsche, ale nie mają czegoś innego. Są tacy, którzy podróżują cały czas po świecie, ale nie mają czegoś innego np. stałego miejsca zamieszkania. Więc dokonujemy wyborów. I tutaj to było bardzo proste, ja wiedziałem przez te rozmowy, które odbyłem, przez te wszystkie rozmowy ze studentami. Jedną z najważniejszych rzeczy na takich studiach, jak wybieracie uczelnię czy pracę, to zastanówcie się w jaki network wchodzicie i jaki network ze sobą zabierzecie. Bo pójście do dobrej firmy, do dobrej pracy oznacza również ciekawy network ludzi. Nie dobrej marki, bo dobra marka niekoniecznie jest dobrym pracodawcą.

Czyli mniej skupiać się na tym w jakiej firmie będziemy pracować, a bardziej na tym z kim będziemy pracować?

Maciej Filipkowski: Nie, ja myślę, że to trzeba jedno i drugie, tylko nie zapomnieć o tej drugiej części.

Dobrze, to lecimy dalej, bo 23 lata przesiedziałeś w korporacjach, tak?

Maciej Filipkowski: Strasznie długo, no. Mogłem to zrobić w 22. Plan był taki, że na 45 urodziny, jak byłem na INSEAD-ie, to miałem 30 lat czy 31 jak skończyłem i zaplanowałem, że na 45 urodziny najpóźniej będę na emeryturze.

I byłeś?

Maciej Filipkowski: Byłem na 46. Ale to tylko i wyłącznie wynikało z mojego strachu. Już mogłem to zrobić na 43 czy 44, ale jeszcze chciałem spróbować. Pamiętam, że jak odchodziłem z Della, to właśnie po to, żeby już być na swoim i się strasznie przestraszyłem i zupełnie znikąd przyszła oferta z Samsunga i ja ją wziąłem. Trzy lata przesiedziałem w Samsungu jeszcze.

Czyli najpierw bardzo długo byłeś w Dellu?

Maciej Filipkowski: 11 lat byłem w Dellu. 11 lat w 3 krajach, chyba w 7 czy 8 rolach.

Zanim przejdziemy do tego co w Samsungu, to powiedziałeś, że pracowałeś w 4 krajach?

Maciej Filipkowski: Pracowałem w Stanach, w Szwajcarii, na Słowacji i w Polsce. Jeszcze mieszkałem długo we Francji, no i też dużo byłem w Irlandii, Niemczech, takich miejscach, ale to już nie nazwałbym tego mieszkaniem. Bo jak dla mnie trzeba być z rok w jednym miejscu, żeby powiedzieć, że się mieszkało.

To było dla ciebie fajne czy męczące?

Maciej Filipkowski: Fajne. Goethe kiedyś powiedział, dawno temu, że tyle razy jest się człowiekiem, w ilu językach się mówi czy myśli. Ja bym do tego dodał, że tyle razy jest się człowiekiem, w ilu językach się myśli i ile kultur zgłębiło się właśnie mieszkając tam. Z każdego z krajów, w których mieszkałem czegoś mi brakuje, zazwyczaj jedzenia.

Czego się można nauczyć pracując za granicą? Właśnie od tych obcych kultur.

Maciej Filipkowski: Że są obce, znaczy one nie są takie obce, umówmy się. Ja mówię o Stanach i Europie. Mówimy dla chłopaka, który się w komunistycznej Polsce wychował, praca w Szwajcarii była wow, a teraz patrząc z perspektywy globalnej, to to jest dość zamknięty obszar kulturowy. On się troszeczkę różni, jak Kaszubi różnią się od górali, ale nie aż tak. Możesz nauczyć się, że pewne rzeczy, które zawsze wydawały ci się oczywiste, nie są. Możesz nauczyć się zupełnie innego spojrzenia na oczywiste rzeczy. Możesz nauczyć się zupełnie innego doświadczenia piękna. Możesz nauczyć się zupełnie innego sposobu robienia biznesu. Stany są bardzo różne kulturowo od Europy, ciągle są zachodnią kulturą, bardzo różne. Możesz nauczyć się, że możesz się uczyć, jeśli masz otwarty umysł i to jest chyba najważniejsza rzecz, której ja się nauczyłem. To, że wchodząc w miejsca czy relacje zawsze robię coś takiego, że próbuję wyciągnąć jak najwięcej wiedzy.

Ale mieszkałeś w tych różnych miejscach w ramach pracy w Dellu czy w Dellu już byłeś stacjonarnie?

Maciej Filipkowski: Byłem w Dellu i stacjonarnie i mieszkałem w Szwajcarii i na Słowacji z Dellem. A we Francji ze studiami.

To opowiedz o tej korporacji, bo Dell to jest korporacja, a ludzie nie lubią korporacji i mówią dużo złych rzeczy na temat korporacji.

Maciej Filipkowski: Bo to takie modne.

Tak?

Maciej Filipkowski: Korporacje są zrobione po to, żeby miały ciągłość, żeby nie podejmować niewłaściwych decyzji, dlatego ten proces decyzyjny jest taki wydłużony. No i żeby zarabiać pieniądze. Ale z drugiej strony w korporacji można zrobić bardzo fajną karierę i zrozumieć, tylko coś za coś. Jeżeli chcemy mieć wolność w życiu, która daje nam możliwość spakowania się i wyjechania z dnia na dzień na wakacje, to korporacja nie jest tym miejscem. Jeżeli chcemy osiągać sukcesy takie wymierne czy pieniężne, czy zyskać jakiś power, czy cokolwiek innego, to korporacja może nam dać to miejsce. Pamiętajmy, że robienie własnego przedsiębiorstwa, Michał Jaskólski świetnie to powiedział w twoim podcaście, to jest praca przez 10-12-15 lat w tym samym miejscu, żeby ta firma do czegoś doszła i później jak się uda, a niekoniecznie się uda, to można ją sprzedać. A w korporacji jednak co chwilę jesteśmy w stanie to zrobić. Ja zrobiłem bardzo szybką karierę. Po pierwsze wszedłem na odpowiednio wysokim poziomie do Della, bo sobie to wynegocjowałem i byłem po super uczelni, a po drugie udało mi się dość szybko dojść, nie miałem 40-stki, a już byłem GM-em Della w Polsce. Wydaje mi się, że to wszystko można zrobić, pytanie tylko co za co. Więc to co mówiłem, zawsze coś trzeba oddać.

Więc co oddajemy pracując w korporacji?

Maciej Filipkowski: Każda praca daje jakiś stres, tylko, że korporacja daje takiego dużego zewnętrznego stresu, który wpływa na nasze zdrowie na pewno. Korporacja daje to, że ktoś inny zawsze będzie panem twojego czasu w tych momentach i ustalał. Ja pamiętam, że jak pracowałem w Samsungu to to były najtrudniejsze święta Bożego Narodzenia, które miałem przez 3 lata, bo tuż przed świętami wyjeżdżaliśmy na 7 czy 10 dni do Seulu na takie coroczne podsumowanie roku i tak dalej, wracałem na święta a już drugiego, czasami nawet pierwszego leciałem do Las Vegas, bo z klientami się leciało, potem był CS, który właśnie się odbywa teraz i jak wracałem mój organizm dostawał świra, bo to jest 9 godzin różnicy w jedną stronę do Seulu, 9 godzin różnicy w drugą stronę, więc zajmuje mniej więcej godzinę na każdą różnicę czasu dziennie, żeby organizm się przystosował, a ja tu miałem 18 godzin rozpiętości w ciągu 9 dni, bo jak przyjeżdżałem do Polski tam dwudziestego drugiego zazwyczaj, dwudziestego trzeciego czasami zaczynałem święta, troszeczkę Nowego Roku i znowuż wyjeżdżałem w przeciwnym kierunku. Nie miałem na to wpływu, to po prostu trzeba było zrobić. A w tej chwili ostatnich parę sylwestrów siedzę sobie w domu, razem, jest bardzo fajnie, nic nie muszę robić, zastanawiamy się co chcemy zrobić, planujemy, ale też mogę bardzo dużo rzeczy zrobić spontanicznie, których się nie dało zrobić w korporacji. To może taki szalony przykład, ale to jest jedno z najważniejszych rzeczy, które zauważam w tej chwili będąc na swoim, to to, że mam pełną kontrolę nad swoim czasem. To jest i dobre i złe, bo również można się lenić. Tak jak twoja mata do jogi, możesz przyjść do biura i ćwiczyć jogę, różnie to może być w firmie.

Wiesz co, ja tu mam za mało miejsca i za mało rzeczy, żeby się obijać, bo tu się robi bardzo szybko nudno.

Maciej Filipkowski: Tak, trzeba pracować

Tak. I po prostu stąd wyjść. Może masz radę dla ludzi, którzy pracują w korporacji, młodych ludzi, ponieważ rozmawiałam wczoraj z człowiekiem, staram się nie powiedzieć kim, żeby nie miał problemów w pracy, generalnie powiedział, że jest korposzczurem i w związku z tym ma dużo czasu, żeby słuchać podcastów, po prostu słucha jak leci, bo ta praca jest taka niewymagająca. Praca przy której możesz słuchać podcastów na pewno nie jest taką intensywną, decyzyjną robotą, no i tak spędza 8 godzin w pracy, no i wiele osób tak…

Maciej Filipkowski: Ja nie mogę słuchać mowy, czyli podcastów czy książek jak pracuję, nie jestem w stanie teraz. Mam bardzo dobrą radę, tutaj będzie lekka autopromocja, za 3 tygodnie odpalam swój podcast “Zaprojektuj swoje życie” i w nim będę miał rozmowy właśnie z ciekawymi ludźmi, którzy albo wyszli z korporacji, czyli zrobili tak jak ja, albo nigdy do nich nie poszli i zrobili coś innego, albo w ogóle mają ciekawy pomysł na życie i może ku inspiracji warto posłuchać.

Dobra, ale to nie jest ta rada. Znaczy ta rada na pewno się przyda. Jeszcze byśmy powiedzieli o Twoim podcaście, spokojnie, było miejsce na autopromocję. Natomiast wiesz o co chodzi, idąc do korporacji jak ją zbadać? Jak ją sprawdzić? Jak się dowiedzieć czy to jest miejsce, w którym będziemy mogli się rozwijać, czy to jest miejsce, w którym utkniemy? Bo wydaje mi się, że są takie korporacje, w których można robić robotę przez 8 godzin i ciężko będzie tam coś osiągnąć czy czegoś nauczyć, bo ta robota będzie powtarzalna i możemy tak spędzić 20 lat. A są takie miejsca, które faktycznie dadzą nam szansę, żeby się czegoś nauczyć i rozwinąć. Pytanie; jak patrząc na korporację z zewnątrz mogę sprawdzić czy to jest miejsce, które mi coś da i któremu ja coś będę mogła dać?

Maciej Filipkowski: Porozmawiaj z ludźmi, którzy tam pracują zanim zaczniemy pracę. Porozmawiaj z ludźmi, którzy tam pracują i się rozwijają szybciej niż inni, jak to robią i jeżeli sposób, w jaki to robią jest naszym sposobem, to nauczyć się tego i to robić. Jeśli nie jest to nasz sposób, a to jest prawdopodobnie najlepszy sposób, żeby w tej firmie się rozwijać, to nie siedzieć w tej firmie. Różni ludzie mają różną motywację, niektórzy chodzą do pracy dla pieniędzy. Dla mnie zawsze to było super ważne, ale chyba nie głównie. Myślę, że uczenie się było bardzo ważną rzeczą, zawsze jest, więc jak przestaję się uczyć, to zaczyna mnie świerzbić i zaczynam się ruszać, mam ochotę coś zmienić. To będzie zależało od osoby. Są ludzie, którzy lubią widok z okna, są ludzie, którzy lubią status tego, że pracują dla Google’a, Facebooka lub Amazona i to jest dla nich super ważne, że mogą się tym pochwalić. Dla EY czy dla Price Water Coopers czy tam PwC, przepraszam, to już się nie mówi. Czy są konsultantem w top 3 firmie konsultingowej to dla nich jest ważne, bo odstają. Przedsiębiorcy na przykład tego nie mają, bo oni muszą przeczekać przez 5 czy 10 lat na dnie w mule. Bardzo ciężko pracują, żeby zacząć odstawać. Później nagle te zarobki, ten status jest dużo niższy i później jak im wyjdzie, to nagle są dużo wyżej niż ci znajomi z korporacji, ale nikt nie zauważa tych lat ciężkiej pracy. Trzeba się zastanowić co mnie motywuje w życiu i zobaczyć czy ta firma jest w stanie to zaoferować. Porozmawiać z menadżerem, porozmawiać z działem HR, trochę wymagać od nich. Ja zawsze byłem bardzo wymagającym pracownikiem. Miałem tylko jednego podwładnego, który był bardziej wymagający niż ja i jak mieliśmy na koniec roku czy w połowie roku podsumowania, ja byłem zawsze spocony i zmęczony zanim wszedłem do tego pokoju na tę rozmowę, bo wiedziałem, że po prostu mnie przeorze ten człowiek. Ale jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi, całkiem fajną karierę robi i myślę, że dużo się dzięki temu nauczyłem.

To co robiłeś w tym Dellu, bo już dotarliśmy w końcu?

Maciej Filipkowski: Ojej. Zacząłem pracę po tym INSEAD-ie, o którym mówiliśmy. Przyszedł Dell, złożył ofertę i oni postanowili otworzyć takie centrum skupiające procesy backoffice’owe we Wrocławiu albo w Gorzowie Wielkopolskim. Było zajebiście, przyjdę do pracy i będę w Polsce pracował, co było moim celem. Gorzów Wielkopolski ok, trochę daleko, Wrocław fajnie, nie ma problemu. Jestem z Gdańska. Wrocław to jedno z niewielu hanzeatyckich miast, które nie jest nad morzem, więc możemy to zrobić, bomba. Ale najpierw mam pojechać na 3 do 6 miesięcy do Szwajcarii, potem jest taka potrzeba. Jest tam zespół konsumencki, który nie ma szefa i sobie nie radzą, a ja się nauczę Della i potem będę mógł to robić. No więc dobra, pojechałem do tej Szwajcarii, dostałem tam 11 czy 17 osobowy zespół, który przyjmował zamówienia telefonicznie i Internetowe od konsumentów. Był jeden laptop, jeden desktop, parę monitorów, drukarka i coś jeszcze. Wchodzę tam i mówię: “O Boże”.

Okazało się, że po pierwsze mieli za mało osób, żeby te telefony odbierać. Po drugie mieliśmy chyba 80 % odrzuconych telefonów, czyli klienci nie mogli się dodzwonić, a ten zespól po prosu coś tam robił. Mieli taki zwyczaj, że o 12:00 cały zespół wychodził na lunch, więc te telefony były nieodebrane. Te moje doświadczenie z RadioShack były takie bardzo proste, bo tam w aplikacji tej firmy na PC był jeszcze takie wykresy, że można było zrobić ustawienie dyżurów, kto kiedy ma być za ladą. Usiadłem sobie któreś nocy i zrobiłem sobie w Excelu mniej więcej takie coś. Rozpisałem to do ludzi i powiedziałem, że w takich godzinach mają odbierać telefony. To było pełną rewolucją. Przyszli do mnie, prawie związki zawodowe założyli, ale na szczęście wtedy GM przyszedł i wytłumaczył, że to tak będzie działało. To się udało bardzo szybko obniżyć i powolutku uczyłem się jak działa firma. 

Pamiętam, że siedziałem w drugim albo trzecim tygodniu na takiej pizzy z tym dyrektorem generalnym, który mi wytłumaczył jak ten biznes działa na trzech takich podkładkach. Rozrysował to równaniami, jak to działa, tyle telefonów wchodzących, tyle Internetu, taka konwersja, marża, takie coś. Wydawało mi się, że jestem całkiem mądrym człowiekiem, ale wtedy nie byłem w stanie tego pojąć, tak po 20 minutach mi się mózg wyłączył i tylko widziałem, że rysuje jakieś wężyki i usta mu się ruszają, a ja już miałem pojemność osiągniętą. Zapakowałem sobie te serwetki i pamiętam, że jak wyjeżdżałem z Bratysławy, do której pojechałem tuż po Szwajcarii, bo ten Gorzów Wielkopolski i Wrocław okazał się być Bratysławą, wtedy LG otworzyło chyba fabrykę we Wrocławiu (dużo rzeczy się zmieniło) i wylądowałem w Bratysławie, to wszystko miało sens. Po 3-4 latach pracy w Dellu wszystko co on napisał rozumiałem, ale po tych 2-3 tygodniach bycia ja po prostu nie rozumiałem co ten człowiek do mnie mówi. Takie proste rzeczy, które każdy człowiek, który prowadzi eCommerce albo stronę Internetową to rozumie, jaka jest konwersja, zaangażowaniem, coś jeszcze, to wszystko Dell robił jeszcze w latach 90 i początkiem lat 2000. Dell kiedyś był największym eCommercem, chyba większym jeszcze niż Amazon. Jak ja przyszedłem np. to pytałem; “Jak wy to robicie?”. Polegało to na tym, że ludzie siedzieli, mieli dwa monitory, dwie klawiatury i na jednym monitorze widzieli zamówienia, które przyszły i przepisywali ręcznie do drugiego systemu. Tam najważniejsze było, żeby mieć takich ludzi, którzy popełniali jak najmniej błędów. Nie było systemu, który z zamówień z webu przerzucał do zamówień w naszym systemie. To było ciekawe.

Między czasie zmieniłem zespół, bo była jakaś restrukturyzacja w Dellu. Szef, który mnie zatrudniał zmienił robotę, ten region, do którego miałem przyjść przestał istnieć, bo się zrobił jakiś inny. W ogóle jakiś misz-masz. Wysłali mnie na osobę sprzedażową, managerską do takiego zespołu, który się nazywał Business Process Improvement – nawet miałem zielony pas six sigma itd. co było fatalne, bo poproszono, żebym wdrażał ten BPI do sprzedaży. BPI jest bardzo dobry w logistyce, produkcji i takich obszarach. Stąd przyszło to z Della z produkcji. W marketingu to da się wdrożyć, ale w sprzedaży tak nie do końca, a na pewno nie dało się tego sprzedać. To była najlepsza rzecz jaka się mogła wydarzyć jeśli chodzi o moją karierę. Jeszcze tak troszeczkę skręciłem w bok, bo pojechałem do tej Szwajcarii, miałem dostać job w Polsce, ale go nie ma, zespołu też to co ja będę robił? Będzie Bratysława – nie wiadomo czy ja tam pojadę, bo okazało się, że będą ten zespół budować nie na polskich a niemieckich managerach, a ja mam szkołę do spłacenia i coś jeszcze. Mówię: “No dobra, to ja wejdę w ten zespół”. Zacząłem jeździć po, chyba było 9 takich głównych ośrodków sprzedaży do konsumentów i małych przedsiębiorstw w Europie, do Kopenhagi, Irlandii, na południe Francji, Szwajcaria, Bratysława – jeszcze ze dwa miejsca były. Non stop jeździłem, tłumaczyłem jak to wdrożyć, pracowałem z zespołami, robiłem te projekty, ale poznałem cały zespół, który zajmował się Small and Medium Business Sales i Direct Sales Della na wszystkich poziomach. Zarówno VP, dyrektorów, jak i handlowców. Tam pracowałem z 6 miesięcy. Ja siedziałem w tej Szwajcarii, wynegocjowałem, że ja się do tej Bratysławy przeprowadzę z rodziną. To zrobiliśmy i co się okazało. Dziewczyna, która zarządzała, taka bardzo fajna Niemka, zaszła w ciąże i stwierdziła, że chce ją skończyć w Niemczech, więc po 3 miesiącach stwierdzili, że jak już tam jestem to nie będę w zespole procesowym, bo zatrudnią kogoś innego, ale mam się zajmować sprzedażą. Zacząłem się zajmować, więc konsumencką sprzedażą na Niemcy, Szwajcarię, Austrię, również biznesową sprzedażą. Jak ja przyszedłem na Słowację to było chyba 38 zatrudnionych Słowaków i około 20 Niemców, łącznie 50 parę osób. Jak wyjeżdżałem to było ponad 2 tysiące. Udało nam się zamówić jakieś 3,5 tys. osób (trzeba pamiętać, że ludzie też odchodzą). Były takie miesiące, gdzie zatrudniliśmy np. 250 osób. To była w ogóle zmiana myślenia i logiki. Jedną z rzeczy, którą zrobiłem, to bardziej oparłem się na zespole nie niemieckim, sprowadziłem dużo osób. Dell robił taką niesamowitą rzecz, że zamykał miejsca pracy w Niemczech i przenosił je na Słowację. Wynajął do tego ludzi, którzy pracowali w Niemczech i się znali i przeszli. Oni nie mieli specjalnej motywacji, żeby ten projekt wyszedł, bo koledzy tracili pracę. Co ja pamiętam to to, że ściągnąłem Holendrów, Szwedów i wszystkich ludzi, którzy znali niemiecki, a niekoniecznie pracowali wtedy we Frankfurcie. To się udało zrobić. Bardzo dużo Słowaków szybko awansowałem na role liderskie i managerskie. To bardzo dobrze zadziałało, że ten zespół zaczął furczeć w pewnym momencie. Ja tam chyba w pół roku tych oryginalnych Niemców odesłałem z powrotem do Frankfurtu, bo po prostu nie kooperowali. Mam bardzo słaby niemiecki. Pasywnie jestem dość dobry, ale mówię nie tak dobrze jakbym chciał. Pamiętam, że zarządzałem całym niemieckojęzycznym biznesem, co też było prześmieszne, mieliśmy takie spotkania, które kiedyś były tylko po niemiecku, ja powiedziałem, że słuchajcie zróbmy spotkania po angielsku, bo mamy ludzi z różnych języków, a podobno firma jest anglojęzyczna. Bardzo szybko zrobiłem takie rotujące stanowisko. Jak było spotkanie managerów to kto inny był prowadzącym w danym miesiącu, więc na początku byłem ja, potem ktoś inny, wszystko szło dobrze. Potem doszło do Niemców, którzy stwierdzili, że oni zmieniają język na niemiecki. Spoko, przyjechaliśmy na spotkanie, zrozumiałem tam 2/3 nie było tak źle. Wyznaczyli następnego Słowaka, żeby to poprowadził, więc ja poszedłem i mówię: “Paweł, słuchaj, mam do ciebie taką prośbę, czy my możemy następne spotkanie zrobić po słowacku?”. “Świetnie, bardzo chętnie, jesteśmy na Słowacji, bardzo dobrze!”. Jak zrobiliśmy następne spotkanie po słowacku, to już wszystkie kolejne spotkania były po angielsku i nie było problemu z językiem. Takie sytuacje też następują. Jedna rzecz, akurat korporacji. Teraz mi akurat przyszło do głowy. Pamiętajmy, że korporacja to jest relatywnie duże skupisko ludzi. Mała firma to jest małe. Mamy dużo sposób, które mają jakieś interesy. Zaczynają się gry i gierki społeczne. Jakby spojrzeć na dowolne naczelne to tym bardziej są skomplikowane te relacje pomiędzy. To też trzeba pamiętać, że jeżeli chcemy pracować w dużej firmie i grupę ludzi to musimy być dobrzy w relacjach społecznych i potrafić w to grać. 

Mam takie pytanie na mojej liście: czy robiąc taką dynamiczną karierę można to robić bez pozyskiwania wrogów?

Maciej Filipkowski: Nie.

Ja sobie pogrzebałam w Internecie i znalazłam różne rzeczy na Twój temat – miłe i niemiłe. 

Maciej Filipkowski: O, ja myślę, że mam więcej wrogów niż fanów. Pamiętajmy, że jak jesteś w takiej sytuacji, to zwalniasz ludzi z pracy, podejmujesz decyzję o zmianie biznesu. Gdy przyszedł kryzys w 2008 czy 2009 roku w Lehman Brothers to jedną z decyzji Della była zupełna zmiana struktury zatrudnienia w Polsce. Myśmy musieli wtedy zredukować ilość osób o 38%. To było fatalne. Pamiętam, że chodziłem i nie mogłem spać po nocach. To było fatalne doświadczenie, ale bardzo dużo nauczyło mnie o tym, że biznes i przedsiębiorstwo super sobie z tym poradziło, ludzie różnie. Firma została stworzona po to, żeby przetrwać wszelkie zmiany i przynosić zyski, nie po to, żeby ludziom w niej było dobrze.

Dobra. To idziemy już w innym kierunku. Mówiłeś, że chciałeś zostawić Della i chciałeś pójść i zająć się swoim życiem, ale co? Pękłeś i poszedłeś do Samsunga, taktujesz to w kategorii takiej porażki?

Maciej Filipkowski: Ja raczej porażki mam osobiste. Kariery nie traktuję jako porażki. To była świetna lekcja. Wróciłem do mobile, czy komórek siedząc bardzo dużo w PC. Bardzo chciałem być takim egzekiem, któremu wyszło w firmie dalekowschodniej, bo tylko chyba był jeden w Polsce człowiek w Toyocie. Potem zrozumiałem, dlaczego trudno być egzekiem w firmie dalekowschodniej, bo to jest jednak zupełnie różna kultura. Mi się to nie podobało.

Muszę się cofnąć trochę, żeby Ci powiedzieć skąd to się wzięło. Są dwie książki, które na mnie bardzo mocno wpłynęły. Jak byłem na studiach w 2001 przeczytałem Kiyosaki “Bogaty ojciec biedny ojciec”. To jest taka książka o dochodzie pasywnym, która mi go zdefiniowała. Książka jakoś nie przedstawiła mi jak to zrobić. Ona przedstawia, ale do mnie nie dotarło. W 2007 r. Timothy Ferriss napisał “4-godzinny tydzień pracy”, który spowodował, że skumałem jak to zrobić. Zacząłem wymyślać i inwestować w firmy (wtedy się nie robiło start-upów), które potrafiły coś tam zrobić. Na jednej straciłem dużo pieniędzy, przyjaciel mnie okradł (w mojej percepcji, w jego oczywiście wszystko było bardzo dobrze), a jednej z tych firm zaczęło żreć i powoli działało. Doszedłem tak w 2011 r. mniej więcej, że jestem w tym równaniu Kiyosakiego, czyli mój dochód pasywny równa się moim wydatkom, czyli teoretycznie nie muszę pracować, bo mogę z dochodu pasywnego, więc mogę z niego żyć. On wtedy nie był taki stabilny i równy, dlatego się przestraszyłem. Przestraszyłem się paru rzeczy, jedną z nich, jaką odkryłem w sobie, jest to, ze ja lubię być na podium, czy na świeczniku. Lubiłem czuć się ważny. Tak wychodząc z bycia szefem Dell na Europę Środkowowschodnią w pustkę nie byłem na to gotowy. Psychicznie i mentalnie sobie tego nie przerobiłem. Nie byłem pewny czy te finanse się zepną. Przyszedł Samsung i położył taką ofertę, że grzechem byłoby jej nie wziąć, więc poszedłem i tam chwilę popracowałem. Z resztą wszedłem, żeby zmodernizować. Samsung miał wtedy taki fajny pomysł, by łączyć. On miał wtedy osobno PC, drukarki, monitory, telefony, a chciał zrobić taką Mobile and IT Devision. Gdzie łączyli to wszystko, bo to podobni klienci itd. Z biznesu, w którym pracowałem 11 lat i z Della w Polsce, gdzie jak ja przyszedłem do Polski w 2007 roku to tam było 55 – 57 osób to doszliśmy do ponad 300 osób. Potem to niestety zredukowaliśmy. Znałem praktycznie każdą osobę i połowę z nich zatrudniałem do firmy, która miała zupełnie inna kulturę, ludzi, priorytety… To był szok po 11 latach. Był taki moment chyba po 2-3 miesiącach, że się zastanawiałem: “Czemu ja tę decyzję podjąłem?”. Nie uważam, że to była porażka, ale opóźniło to takie moje wyjście na swoje, ale bardzo mi pomogło w następnym etapie, bo rozumiałem na jakie rzeczy muszę zwrócić uwagę zanim zrobię ten krok, że wyjdę. Przez rok przygotowywałem się na wyjście. Wiedząc, że kończąc tę prace znalazłem osobę na moje miejsce, zatrudniłem ją, wprowadziłem, poinformowałem szefa z dużym wyprzedzeniem, że będę odchodzić. To było takie dojrzałe.

Dobra. Jesteśmy prawie przy start-upach. Jeszcze chciałam się zapytać… Mówisz, że porażki w kwestiach niezawodowych a prywatnych. Dużo Cię kosztowało to prywatnie? Cała Twoja kariera, wyjazdy i to wszystko.

Maciej Filipkowski: Rozwiodłem się. To dużo.

To dużo? Wiesz, różni ludzie mają różne podejście. 

Maciej Filipkowski: Nie, to dużo. Myślę, że jest to konsekwencją skupienia się na jednym wektorze w życiu, którym była kariera, a z nią związany power, pieniądze itd. Również taką niedojrzałością. Niezrozumieniem, że życie to jest kilka różnych wektorów. Tak jak się mówi, że stół to potrzebuje przynajmniej trzech nóg, żeby na nich stać. Jedną z nich może być kariera, jedną z nich może być zdrowie, jedną z nich może być rodzina i przyjaciele, tak? Usuniesz którąś z nóg i to się wywraca. Można sobie dodać więcej nóg, ale tę trzy są podstawowe i trzeba bardzo zwrócić uwagę, niezależnie od swojego wieku, czy tę najważniejsze rzeczy w naszym życiu są w miarę zrównoważone. Z drugiej strony ciężko jest zrobić spektakularną karierę równoważąc tę rzeczy.

Miałeś taką świadomość na początku, gdy startowałeś z karierą, że to będzie dużo kosztowało?

Maciej Filipkowski: Myślę, że ja byłem bardzo nieświadomym człowiekiem, kiedy startowałem. Moja duża samoświadomość to jest może od 10 lat, właśnie po takich gwałtownych i dużych prywatnych przejściach, gdzie ja zaczynam rozumieć i bardziej się skupiać na tym co mnie motywuje, z czego to wynika i jaki to ma wpływ na moje otoczenie. Czasami wybieram takie rzeczy, że to ma taki wpływ i rozumiem to, a czasami wybieram takie rzeczy, że to ma taki wpływ i jednak tego nie zrobię.

Wiesz, zmieniasz prace, przechodzisz przez rozwód to dochodzi do takiego kryzysu osobowości “Kim ja naprawdę jestem?”. Wtedy dostałem bardzo ciekawą radę dotyczącą czegoś co się nazywa “wdrukami”. Jako osoba jesteśmy ukształtowanie przez społeczeństwo i rodzinę, z którą dorastam, szkołę itd. Ci wszyscy ludzie wdrukowują nam pewne poglądy. Takie oczywiste typu “nie zabijaj”, ale też np. “przepuszczaj kobietę przez drzwi” czy “nie wydmuchuj nosa publicznie” itd. Tu upraszam, są też bardzo poważne poglądy. W pewnym momencie warto w życiu stanąć i zastanowić się, czy te wszystkie rzeczy, które nami kierują są nasze. Na katechezie ksiądz mówił, że trzeba co niedziele pójść do kościoła. Czy wiara dla mnie jest ważną rzeczą czy nie? Pani w szkole mówiła, że należy wszystko zrobić od początku do końca i dokładnie itd. A może “good enough” jest “good enough”. Może nie trzeba robić wszystkiego idealnie? Takich rzeczy jest bardzo dużo. 

Warto sobie taki wdruk wyjąć sobie i powiesić na ścianie. Mentalnie, albo nawet napisać go i popatrzeć na niego przez parę dni albo parę tygodni i zastanowić się, po co to w naszym życiu jest. Skąd to się wzięło? Czemu ma to służyć? Taki proces trwał u mnie chyba ze 4 lata. Jak przez to przeszedłem tak 80% tych rzeczy wypadło.

Wiesz co, na pewno w karierze, start-upach, czy inwestowaniu taką rzeczą, którą ludzie mają wdrukowaną bardzo mocno jest takie pojęcie, że jak ktoś ma pieniądze to prawdopodobnie je ukradł. Myślę, że to jest jeden z takich wdrukowanych systemów w Polsce, które się ma i się boi.

Maciej Filipkowski: Pytanie co to znaczy “ukraść pieniądze”? Czy on je ukradł, bo poszedł do banku i przystawił komuś pistolet, czy on zrobił transakcję, które tak jak już mówiłem o byłym przyjacielu, on te pieniądze ma, a ja ich nie mam. Według niego umowa była właściwie spisana, według mnie była nie fair. Wszystko zależy od tego jak na to spojrzysz.

Dobra, jesteśmy w tym momencie, w którym jesteśmy teraz. Masz 782 kroki z domu do pracy. Nie musisz pracować, bo Ci się bilansuje dochód pasywny z kosztami życia, więc inwestujesz w start-upy. W jeden zainwestowałeś i wyszło to całkiem fajny, w drugim wyszło mniej fajnie…

Maciej Filipkowski: Już w 32. zainwestowałem. Tylko różnie to wyszło.

Skąd ten pomysł?

Maciej Filipkowski: To nie pomysł. To szaleństwo. To już jest bardzo duży portfel i bardzo duże ryzyko na tym majątku, który się posiada. Za duże moim zdaniem. Pytanie, ile się zainwestowało? W start-upy inwestujesz na początku bardzo małe sumy.

To znaczy ile? Ja bym sobie zainwestowała w coś. Ile pieniędzy muszę mieć?

Maciej Filipkowski: Najmniej zainwestowałem w start-up to było 12-14 tys. zł. w pierwszej rundzie.

Potem trzeba dokładać do worka?

Maciej Filipkowski: Jeżeli start-up się rozwija i uważasz, że warto, to można. Start-upy na początku bardzo chętnie biorą pieniądze, ale w momencie kiedy do start-upu wchodzi fundusz to mogą nie chcieć, żeby aniołowie dokładali. W tej chwili po latach doświadczeń staram się mieć taki zapis, że ja zawsze mogę utrzymać swoje procentowe udziały, czyli jeśli mam te swoje 2-3% udziału i wchodzi fundusz wkładając 10 milionów to ja mogę dopłacić. Oczywiście to jest duża suma pieniędzy. Można pomyśleć, że gdybym np. zainwestował w Ubera i miał 1 %, a ciągle fundusze dopłacałyby miliardy złotych to może warto by było, bo ten 1% Ubera byłby dużo wart. W tej chwili mam taką zasadę, że inwestuję w jeden start-up rocznie, max 2. W zeszłym roku udało mi się dotrzymać tego, że zainwestowałem w jeden. Był taki moment, że inwestowałem w kilkanaście, jeżeli nie kilkadziesiąt przez dwa lata, 11 rocznie. To powodowało, że wybór jaki stosowałem w dobieraniu tego start-upu był za mało restrykcyjny. Inwestowałem w marzenia, a nie rzeczy, w które bardziej wierzyłem. Sam sobie ograniczyłem tę furtkę. Aczkolwiek to nie znaczy, ze nie inwestuję w start-upy, bo ja co roku doinwestowuję w te, którym idzie dobrze i w nie wierzę. Pamiętajmy, że jest ta statystyka, że wychodzi 1 na milion to jest Facebook, 1 na tysiąc to jest coś fajnego, 1 na sto wyjdzie tak, że sprzedamy i jest całkiem nieźle, a 1 na 10 wychodzi dobrze, a 2-3 na 10 nie straci się pieniędzy, a to znaczy, że na 6-7 tracisz pieniądze. Jestem też w ciekawym miejscu, bo większość transakcji poczyniłem 3-5 lat temu. Jest taki moment w życiu start-upów, który nazywa się “doliną śmierci”, czyli na początku mamy takie “Ha! Dostaliśmy pieniądze!” i firma się rozwija. W pewnym momencie ten model nie do końca działa albo coś się zmienia, albo z finansowaniem jest trudniej i te firmy wpadają w dolinkę śmierci i w niej są od pół roku do 2-3 lat. Zależnie od zespołu mogą z niej wyjść tworząc dobrą firmę, albo spadają. Wszystkie firmy przez to przeszły m.in. Google, Facebook. Jeżeli większość mojego portfela została stworzona 3-5 lat temu to większość moich firm jest teraz w tej dolince śmierci co psychicznie dla inwestora jest strasznie trudne, bo widzisz, że pieniądze niekoniecznie performują. Wydaje Ci się, że zajebisty start-up i zespół, a nagle dostajesz taką informację, że szok. Przykład takiego start-upu, w który dalej super wierzę. Zespół jest bardzo twórczy i działa. Dostali 2-3 miliony złotych, firma się rozwija i nagle dostaję w poniedziałek wieczorem maila, że oni nie zauważyli, że im się kasa na koncie kończy, a w piątek muszą wypłacić pensję, więc proszą o doinwestowanie. Nagle zdajesz sobie, że wszystko działa świetnie, ale tam nie ma kontroli finansowej. A wydawałoby się, że jest, bo jak rozmawiasz z nimi to wszystko jest cacy. Jak się jest przedsiębiorcą tak jak Ty, to wydaje się absurdalne, ale okazuje się, że dużo takich kreatywnych osób jest. To co się nauczyłem właśnie w tym procesie inwestowania, który trwa u mnie prawie 10 lat, że niekoniecznie te konie, które wyglądają bardzo dobrze na początku biegu, czy nawet te z połowy biegu wyglądają, że dojadą, są tymi, które faktycznie zdobędą puchar i pozwolą Ci zarobić pieniądze.

W takim razie to wygląda na to, że to wymaga więcej pracy niż samo wkładanie pieniędzy.

Maciej Filipkowski: To wymaga dużo więcej pracy, olbrzymiej zdolności wytrzymywania wysokiego ryzyka i dużych wahań. Ta sama firma może być najlepszą, najgorszą itd. Trzeba dobrze rozumieć umowy, chyba, że ma się prawnika, którego można wynająć lub ma się prawnika w rodzinie, który to przeczyta. Potrzebna jest również chemia i zaangażowanie. Zainwestowanie w jeden start-up jest bardzo niebezpieczne, bo 1 na 10 wychodzi, a skąd wiemy, że to jest ten jeden a nie te dziewięć? Zainwestowanie w portfel start-upów okazuje się bardzo dużą pracą, to mi zajmuje jeden do dwóch dni w tygodniu. To jest jednak dużo, to jest 20 – 40 % mojego czasu. Trzeba pamiętać o tym, że inwestując w nieruchomości, tak jak Ty to robisz, te pieniądze wracają do nas co miesiąc. Inwestując w start-upy odkładamy te pieniądze na 7, 10, 15 lat. Nie ma żadnego cash flow, które do nas wraca do momentu sprzedaży firmy. Inwestor start-upu traktuje ten zespół, pomysł i firmę jako towar. Kupuje go tanio, czeka i sprzedaje go drogo, pomagając mu zarobić. Tak samo jak z winem. Można kupić butelkę i poczekać pięć lat, odpowiednio przechować, będzie miała lepszą wartość na rynku. To wszystko trzeba umieć wytrzymać. To nie może być głównym zajęciem, moim zdaniem, a jeżeli nim jest to musimy mieć inne źródło dochodu.

Nie może być głównym zajęciem, ponieważ te zyski są odroczone jeśli w ogóle występują, ale też ze względu na to obciążenie psychiczne?

Maciej Filipkowski: Też.

Co robisz, żeby radzić sobie z takim stresem?

Maciej Filipkowski: Wiesz, start-upy to jest tylko część moich inwestycji. Inwestuję również w firmy. Jedną rzecz, którą bardzo szybko odkryłem w tych inwestycjach to to, że start-upy mają dwa źródła, z których pieniądze najszybciej wypływają. To jest pisanie software i marketing. W 2015 roku zainwestowałem w agencję marketingową w Krakowie, która całkiem dobrze sobie radzi, choć teraz straciliśmy dużego klienta. To jest firma, a nie start-up, która przynosi dywidendę, a czasami trzeba dać jej pożyczkę. Tak to bywa z biznesami. Próbowałem zrobić software house, ale okazało się, że nie znam się na tym i nie znalazłem osób, z którymi można było to zrobić. Może to dobrze, jak patrzę na tych, którym wychodzi to to jest mistrzostwo świata. Większość takich małych to są butiki, a to nie jest moja działka. Teraz właśnie wymyśliłem, że nadszedł czas, że trzeba zacząć dawać z powrotem. W 2018 roku stwierdziłem, że chce napisać książkę i nawet do tego podszedłem, ale jestem ekstrawertykiem, a pisanie książki jest bardzo introwertycznym zajęciem co odkryłem i muszę powiedzieć, że to było straszne. Napisałem cztery artykuły, zobaczyłem jak to działa, pobawiłem się z tym i doszedłem do bardzo ciekawego wniosku. Stwierdziłem, że ja tak jak z Tobą, bardzo lubię rozmawiać z ludźmi, więc postanowiłem, że będę to robił. Będę robił podcast z nagraniami wideo. Od dwóch miesięcy to właśnie organizuję tak by działało, żeby ten jeden dzień w tygodniu czy półtora zapełnić. 

Już ustaliłeś jaka będzie nazwa?

Maciej Filipkowski: Tak, “Zaprojektuj swoje życie”.

To jest coś co Cię ostatnio kręci? Design życia.

Maciej Filipkowski: Design życia chyba zawsze mnie kręcił tylko zaczynam to robić. Jedną rzecz, którą pamiętam to to, że design życia to jest to jak wygląda Twój dzień codzienny. O której wstajesz, co robisz itd. Taka codzienność. To jaką masz swobodę w decydowaniu o tym co się dzieje w tym dniu. Jeżeli ją masz to jak ją wykorzystujesz? To jest to od czego się zaczęło. Generalnie life design czy life hacking jest dla mnie bardzo interesujący. 

A skąd masz pewność co jest Twoją super mocą?

Maciej Filipkowski: Zadawanie pytań, które są wnikliwe. To wynika z tych setek rozmów. Takie najbardziej ulubione zajęcie w moim życiu to jest pójść z niewielką grupą (4-6 osób) do knajpy czy na kolację i porozmawiać, albo zrobić to we dwie osoby. Tak zauważyłem, że ja potrafię się doskrobać do tych rzeczy, że ludzie się otwierają i chcą porozmawiać itd. Poza tym ja jestem w WPO (World Presidents’ Organization) taka już 60-letnia chyba organizacja przedsiębiorców i prezesów ze Stanów. W Polsce ma 70 parę osób. Jedną z rzeczy, których się nauczyliśmy to taka otwarta rozmowa i zadawanie sobie poważnych pytań. Muszę powiedzieć, że rozmowa z kimś z WPO a spoza niego to jest tysiąc razy głębsza. Ludzie się bardziej otwierają, bo mają do siebie zaufanie, czego ta organizacja uczy. Nie mam tej pewności czy to jest moja super moc. Zastanowiłem się na tym i stwierdziłem, że to jest to. Nawet popełniłem o tym tekst.

To podlinkujemy. Ja Ci dziękuję, bo powiedziałeś bardzo dużo rzeczy na wiele tematów. Chyba, że coś jeszcze chcesz powiedzieć, poza tym, że masz swój podcast i tam będziemy mogli Cię posłuchać częściej.

Maciej Filipkowski: Myślę, że warto zastanowić się co chcemy w życiu osiągnąć. Warto bardzo spojrzeć na to gdzie jesteśmy w danym miejscu i co chcemy z tym zrobić. Na to patrzmy dość regularnie. Twoje podsumowanie roku 2018 było bardzo fajne i też warto wyciągać z tego wnioski, bo mamy tylko jedno życie. Warto je przeżyć najbardziej po naszemu.

Dziękuję bardzo. 

Jedna odpowiedź do “52 – Maciej Filipkowski o poszukiwaniu jednorożców czyli od kariery w korporacji do jednego z największych aniołów biznesu w Polsce.”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *